By a thousand million
Shivering furry holes
And I know that in the morning
I will wake up in the shivering cold
And the spiderman is always hungry
PAŹDZIERNIK, 1976
Wielka Sala jeszcze nigdy nie była tak cicha. Emma miała wrażenie, że niebo zaraz spadnie jej na głowę, a milczenie wyżre wielką dziurę w jej kołaczącym dziko sercu. Eve siedziała obok niej, przy stole Ravenclawu, razem z wszystkimi uczniami. Każdy z nich spoglądał na Dumbledora poważnym wzrokiem, oczekując że wreszcie się odezwie.
Dyrektor stał przy mównicy i Emmie wydawało się, że jest starszy i jakiś bardziej zgarbiony niż zwykle. Zupełnie to do niego nie pasowała i permanentny niepokój, ponownie dopadł pannę Powers.
- Wszyscy wiecie, dlaczego się tutaj spotykamy! – Przemówił wreszcie czarodziej, skupiając na sobie wszystkie spojrzenie i to nie tylko tych żywych. Szara Dama zawisła tuż obok ucha Emmy, która zadrżała pod wpływem niskiej temperatury. – Wczoraj w naszej szkole wydarzyło się coś strasznego. Profesor Griffin odszedł z tego świata. Wszelakie okoliczności jego śmierci są sprawdzane przez Ministerstwo Magii i na pewno wszystko niebawem się wyjaśni. Ponad to naszej szkoły będą strzegli aurorzy, wysłani tutaj na życzenie Minister Magii. Proszę o to, abyście traktowali ich z należytym szacunkiem i nie próbowali żadnych sztuczek. – Starzec odchrząknął głośno i objął wzrokiem całą salę. - Tymczasem chciałbym was prosić o uczczenie pamięci profesora Antona Griffina minutą ciszy.
Dumbledore nie musiał o nic prosić, ponieważ cała sala i tak milczała, jak zaklęta. Emma poczuła na sobie spojrzenie Eve i uśmiechnęła się do niej pocieszająco, jednak wyraz twarzy czarnowłosej wcale się nie zmienił.
Dziesięć minut później Krukonki szył okrężną drogą do zachodniej wieży, gdzie znajdował się Pokój Wspólny Ravenclawu. Korytarz był pusty i cichy. Słychać było jedynie echo kroków dziewczyn.
- Żartowałyśmy z niego – wymamrotała niewyraźnie Eve, zaciskając dłonie na skrawku czarnej peleryny. – Perfidnie z niego drwiłyśmy.
- Nie aż tak perfidnie. Och, daj spokój, Evie. Każdy sobie z niego żartował. Zresztą nie tylko z niego. Pamiętasz co mówią o innych nauczycielach?
- Ale ten nauczyciel akurat nie żyje.
- I myślisz, że twoje durnowate poczucie winy coś zmieni? Że w magiczny sposób przywrócisz go tym do życia. Daj spokój, Eve.
Eve pokręciła głową, a kilka czarnych kosmyków przysłoniło na moment jej jasnozielone oczy.
- Co on w ogóle robił w lochach?
- Podkradał eliksir rozweselający? – podsunęła Emma, na co Eve syknęła jak rozjuszona kotka.
- Nie zastanawia cię to? – zapytała, przystając i patrząc Emmie prosto w oczy. – Najpierw to jego dziwne, dwudziestominutowe spóźnienie…
- Każdemu się zdarza – wtrąciła.
- A potem uczennica znajduje go martwego w lochach. W LOCHACH, Em. Co nauczyciel Obrony przed Czarną Magią robi w lochach w środku zajęć? Powinien mieć przecież lekcje, nie sądzisz? Poza tym Laura mówiła, że nie miał żadnych ran. Zupełnie jakby usiadł i zasnął. Żadnych obrażeń, Emmo. Obie wiemy, jakie zaklęcie może spowodować takie efekty.
- Co ty właściwie chcesz powiedzieć? – Brunetka zmarszczyła brwi. – Że ktoś rzucił na niego Avadę? Niby w jakim celu. Na potęgę Merlina, to już chyba jakaś paranoja. Może był na coś chory, albo… nie wiem, ale to nie znaczy, że w Hogwarcie jest morderc… - Urwała nagle i przyłożyła rękę do serca, a jej płucami wstrząsnął potężny kaszel.
- Em? – W głosie Eve słychać było niepokój. Położyła rękę na ramieniu przyjaciółki.
Emma poczuła się tak, jakby nagle wokół jej klatki piersiowej zacisnęła się rozgrzana do czerwoności obręcz. Przez jedną krótką chwilę nie mogła oddychać i była pewna, że się udusi. Wszystko ustało równie szybko, jak się zaczęło. Wyprostowała się i przybrała na twarz najbardziej opanowaną maskę na jaką było ją stać.
- Wszystko w porządku – zapewniła. – To pewnie to przeziębienie. Jutro pójdę do Pomfrey – dodała, widząc wystraszone spojrzenie przyjaciółki.
- Trzeba było się nie włóczyć nocą po zamku – burknęła Eve, wznawiając marsz. – Naprawdę, Em, to się robi już nudne. I nie rozumiem, dlaczego nigdy nie mogę iść z tobą.
- Nie powiedziałam, że nie możesz. Po prostu sądzę, że ci się nie spodoba.
- A co wymykasz się z zamku na walki kogutów?
- Raczej napakowanych facetów w oleju – Wytknęła jej język. – I z nas dwóch to ja jestem dziewczyną od ironii i sarkazmu, zapamiętaj.
Przez chwilę szły w ciszy, każda pogrążona we własnych myślach. Tylko co jakiś czas słychać było ciche szepty, mijanych portretów. Niebo za wysokimi, gotyckimi oknami nadal było upiornie szare, tak jak przez ostatnie kilka tygodni. Emma powoli zaczynała tracić nadzieję, na to, że jeszcze kiedykolwiek zobaczy słońce.
Jak na sobotę w zamku było nad wyraz spokojnie i Emma podejrzewała, że większość uczniów udała się do wyjścia, aby odwiedzić Hogsmeade. Pobyt w zamku, w którym dzień wcześniej umarł profesor nie wydawał się być zbyt przyjemny, ale panna Powers na samą myśl, że musiałaby się zanurzyć w tej mroźnej bryzie, panującej na zewnątrz, miała ochotę podejść do ściany i zacząć walić o nią głową do utraty przytomności. Co najmniej.
- Naprawdę myślisz, że to przypadek? – Eve objęła się ramionami. – Że śmierć profesora Griffina to nie morderstwo?
Emma przygryzła w zamyśleniu wargę zanim odpowiedziała. Przed jej oczami pojawiła się nagle ciemna sylwetka, którą zobaczyła na skraju Zakazanego Lasu i nie wiedząc dlaczego, zadrżała.
- Tak, Evie – powiedziała z całą mocą. – Nie masz się czym martwić.
*
Pokój wspólny Ravenclawu był prawie pusty, nie licząc kilku pierwszo i drugoklasistów, którzy siedzieli na miękkich kanapach z książkami na kolanach.
Eve od kilku minut skrobała w zamyśleniu po pożółkłym pergaminie i co chwilę przygryzała końcówkę cukrowego pióra. Emma zaczynała się powoli nudzić i nic nie wskazywało na to, że powróci do przerwanej partii szachów, którą razem z przyjaciółką zaczęły kilkanaście minut temu.
Eve jakby słysząc wewnętrzne krzyki znudzonej panny Powers, przeniosła na nią zielone spojrzenie. Przekrzywiła głowę, jak zaciekawiony ptak i zmarszczyła ciemne brwi. Jej pulchna twarz wyglądała uroczo w bladej poświacie wpadającej przez okno.
- Kiedy ostatnio pisałaś do rodziców? – zapytała, na co Emma znudzona wzruszyła ramionami. – Na pewno się o ciebie martwią. Powinnaś czasami dać znać co u ciebie słychać.
- Mówisz tak, jakbyś ich nie znała. Byliby najszczęśliwsi, gdyby nie mieli nienormalnej córki. Nawet nie wiesz, jak na mnie zerkali w czasie wakacji. Jakbym mogła im coś zrobić…
- To napisz do brata. Mówiłaś, że Philip jest zafascynowany magią – podsunęła.
- Nawet nie wiem, czy on umie czytać.
Czarnowłosa zagryzła wargi i posłała przyjaciółce zmartwione spojrzenie.
- Nawet nie waż się mnie pocieszać, Stone – wymamrotała zirytowana Emma.
- Dobra, ubieraj się – Eve zabrała pergamin i podniosła się z dywanu. – Idziemy do Hogsmeade.
- Eee… Nie chcę nic mówić…
- To nie mów.
-… ale wszyscy wyszli już jakąś godzinę temu.
Eve uniosła w górę brew, a jej twarz rozciągnęła się w iście szatańskim uśmieszku, który zupełnie do niej nie pasował.
- Więc masz okazję pochwalić się tym twoim tajemnym przejściem.
Emma spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Popraw mnie jeśli się myślę – Zaczęła. – Ale czy ty właśnie oznajmiłaś, że chcesz złamać regulamin? I to wtedy, kiedy po zamku włóczą się uzbrojeni w różdżki, super wyszkoleni aurorzy?
Stone skinęła głową.
- Tak i mam też zamiar dowiedzieć się, co się stało profesorowi Griffinowi.
- Umarł – podsunęła Emma.
Eve wzniosła oczy ku sufitowi, na którym migotały jasne gwiazdki.
- Niewątpliwie masz rację i o to właśnie chodzi.
- O to, że mam rację? Tak się składa, że często ją mam.
- Masz również problemy z zawyżoną samooceną, a ja ci tego nie wypominam, nie sądzisz?
Zanim Emma zdążyła się odezwać, czarnowłosa rzuciła się w stronę dormitorium i po chwili znikła z widoku. Młodej Krukonce nie pozostawało nic innego jak wziąć z niej przykład.
I takim oto sposobem, kilka minut później, ubrana w gruby golf, mugolskie sztruksy i jakąś ohydną kurtkę, znalazła się w Miodowym Królestwie. Kupiła sobie kilka cukrowych piór i kilka tabliczek czekolady, zanim Eve wyciągnęła ją na siłę ze sklepu.
- Nie jadasz czekolady – powiedziała, idąc w stronę Trzech Mioteł. – Psuje ci się po niej cera.
- Nie zrzędź – burknęła Emma, jednak schowała przysmak do rozwalającej się już torby.
Były już prawie przy wejściu do pubu, kiedy na ramieniu Emmy wylądowała szara płomykówka, sprawiając tym samym, że dziewczyna wrzasnęła wystraszona. Skrzywiła się, powtarzając w duchu, że nienawidzi tych stworzeń. Sięgnęła zaintrygowana do nóżki ptaszyska i odwiązała mały liścik.
Słowa, które widniały na pergaminie były napisane w pośpiechu, o czym świadczyły kleksy i nierówny tekst.
„ Spotkajmy się Pod Świńskim Łbem. Natychmiast”.
Pomimo tego, że liścik nie miał podpisu, Emma doskonale wiedziała, kto był jego autorem. Zadrżała mimowolnie i usiłowała sobie wmówić, że to z zimna. Wiatr wiał bowiem z całą swoją siłą.
- Od kogo to? – zapytała Eve, jednak zanim zdążyła odpowiedzieć, rozległo się wołanie i dołączył do nich wysoki, ciemnowłosy chłopak z nieco niższym również ciemnowłosym kolegą.
- Ben, Johnny – wymamrotała zawstydzona Eve, która od drugiej klasy podkochiwała się w niższym z Gryfonów – Johnnie.
- Idziecie do Trzech Mioteł? – zapytał Ben, patrząc na Emmę uważnie, zupełnie jakby widział ją pierwszy raz w życiu. – Podobno Potter z Blackiem założyli się kto zje więcej pieprznych diabełków.
Eve zaśmiała się perliście, a jej policzki nadal były upiornie czerwone. Emma wywróciła w duchu oczami.
- Dołączę do was później – powiedziała z zamiarem odejścia, ale Eve chwyciła ją za rękę.
- Gdzie idziesz? – zapytała półgłosem. – I od kogo był ten liścik?
Emma, która nie lubiła, kiedy ją się w jakikolwiek sposób ograniczało i kontrolowało, miała ochotę powiedzieć, że to nie jej sprawa, ale w porę ugryzła się w język, wiedząc, jak wrażliwa była Eve.
- Muszę się z kimś spotkać. To zajmie dosłownie chwilę. Naprawdę.
Wyrwała rękę z uścisku i pomachała chłopakom, po czym spojrzała na Eve z zapewnieniem, że wszystko było w porządku.
Ruszyła w stronę gospody szybkim krokiem. Dobijała co chwilę do ludzi, słysząc pod swoim adresem obraźliwe epitety, jednak nie bardzo się nimi przejmowała. Jej serce biło w jakimś nienaturalnym rytmie na wspomnienie osoby, z którą miała się spotkać. Doskonale pamiętała szare, jak najmroźniejszy z grudniowych poranków oczy Blackwell.
Skręciła z głównej ulicy i pochłonął ją cień budynków. Chwilę później śmiechy i głośne rozmowy docierające z głównej drogi, stały się odległe i stłumione. Słuchała jak echo jej kroków, odbijało się od kamiennych ścian i starała się unormować oddech.
Kiedy wreszcie stanęła przed obskurnymi drzwiami, dotarło do niej, że nie ma pojęcia co tam robi. Spojrzała w zamyśleniu na przekrzywiony szyld, który wyglądał, jakby lada moment miał spaść na zamarzniętą ziemię.
- Wchodzisz? – Ktoś warknął nieprzyjemnie i sekundę za długo zajęło Emmie zwlekanie. Została pchnięta do przodu i wpadła do wnętrza lokalu.
Pomieszczenie było prawie puste, nie licząc kilku podejrzanie wyglądających czarodziei siedzących przy barze, za którym stał podstarzały barman, wycierając szklanki brudną ścierką.
Emma rozejrzała się dookoła, czując na sobie spojrzenia obecnych. Jeszcze nigdy nie czuła się tak wystraszona, zażenowana i wściekła jednocześnie. Nawet nie wiedziała, że można się tak czuć.
Wreszcie po ciągnących się w nieskończoność sekundach, dostrzegła jakiś ruch w rogu lokalu. Minęła kolejna sekunda ciężkiej ciszy, zanim rozpoznała tę sylwetkę. Podeszła tam pośpiesznie, omal nie potykając się o drewniane krzesło.
- Myślałam, że nie przyjdziesz – powiedziała kobieta. Jej twarz schowana była pod czarny kapturem, tak ciemnym, iż wydawał się pochodzić z samego piekła. Emma zacisnęła dłonie w pięść. – Usiądź, Emmo. Mamy kilka spraw do omówienia.
Coś w tonie głosu kobiety, sprawiło, że Emma posłusznie wykonała polecenie, a za serce złapał ją niepokój.
- Czego chcesz, Kendro? – syknęła Emma, dziękując w duchu Merlinowi i Morganie za to, że nie zadrżał jej głos. Coś w całej postaci Kendry Blackwell sprawiało, że Emma drżała ze strachu. Było coś w tych szarych, posępnych oczach. Coś szalonego i nieludzkiego.
Kendra odrzuciła kaptur, a białe włosy opadły na jej ramiona. Uśmiechnęła się lekko, kącikiem ust, jak zwykle miała w zwyczaju. Był to drapieżny, niepokojący gest.
- Mam dla ciebie zadanie – powiedziała spokojnie i położyła na stół nieduży pakunek. Emma uniosła brew, a okulary w fioletowych oprawkach, zsunęły się jej z nosa.
- Wiesz, gdzie mam to zadanie? – zapytała, siląc się na spokojny ton. Kendra patrzyła na nią nie wzruszona. Cisza unosiła się nad ich głowami, jak sęp, który tylko czeka, na właściwy moment. Emma westchnęła.
- Co to jest?
- Spłata twojego długu.
- Nie mam u ciebie żadnego długu – zaoponowała.
- Dwa lata temu. Biblioteka. Dział Ksiąg Zakazanych… coś ci świta? – Posłała Emmie kolejny uśmiech.
- Nie doniosłaś na mnie, w porządku, ale…
- Nie robię niczego za darmo, Powers. – W jej głosie wreszcie zabrzmiały jakieś emocje i na nieszczęście dla Emmy, była to złość.
- I co zrobisz? – zakpiła. – Teraz na mnie doniesiesz?
Kendra nie odpowiedziała od razu. Położyła na drewnianym blacie, wypielęgnowane dłonie. Miała długie palce artystki.
- Nie – odrzekła wreszcie. – Ale mogę odebrać jedno sześcioletnie życie.
Emma poczuła, jak oblewa ją zimny pot. Przed oczami zobaczyła bladą twarz swojego małego braciszka. Wielkie, brązowe oczy patrzyły na nią spod przydługich jasnych włosów.
- Nie zrobisz tego.
- Nie ma już rzeczy, której bym nie zrobiła, Emmo.
~~~~~