7.08.2012

ROZDZIAŁ I: KWIATY DLA DUCHA


And I'm only human
I said I'm only human

WRZESIEŃ, 1976

Emma nie lubiła określenia „Czarna Magia”, no bo jak na potęgę Merlina można określać magię kolorami?! W magii nie było żadnych kolorów. Jeśli nie liczyć okropnej zgniłej zieleni, jaka zwykle powstawała w jej mosiężnym kociołku na podwójnych lekcjach eliksirów. Zresztą, dlaczego akurat czerń miała być zła, a biel dobra? Emma zdecydowanie nie lubiła tego określenia. Dlatego też, gdy ktoś pytał ją o czarną magię, wykrzywiała usta w grymasie i bez namysłu wtrącała swoje trzy grosze, nie zapomniawszy podkreślić słów „Mroczne Sztuki”, swoim nieco zarozumiałym, znudzonym głosem. Brzmiało to o wiele bardziej poważnie i dystyngowanie. Emma lubiła te słowa, wręcz czuła w ustach ich słodycz, kiedy jej język układał się w owe wyrażenie. Sztuka była nieodłącznym elementem jej krótkiego życia. Lubiła tworzyć obrazy za pomocą szarego grafitu, słuchać dźwięku jaki wydawał rysik w zetknięciu z kartką papieru. Ale jeśli miała wybierać wybrałaby mroczne sztuki. Nic nie mogło się równać z tym przyjemnym dreszczem podniecenia, który wstrząsał całym jej drobnym ciałem, gdy w środku nocy zakradała się do Działu Ksiąg Zakazanych i w ciemności zapoznawała się z krwawymi rytuałami. Nie, nie myślcie, że Emma była zła. Nigdy, przenigdy nie wypróbowała niczego, co zawierały Zakazane Księgi. Lubiła mieć po prostu świadomość, jak potężny może być człowiek. Wiedza o tym, że można zniszczyć człowieka na tak wiele sposobów i osiągnąć tak wiele sprawiała, że Emma czuła się dowartościowana. A Emma potrzebowała dowartościowania.
Za dnia Emma Powers była nic nie znaczącą Krukonką z mysim warkoczykiem, wielkimi czekoladowymi oczami schowanymi za szkłami fioletowych okularów. Była aż do bólu zwyczajna, do bólu stereotypowa i do bólu „krukońska”, czyli dokładnie taka jaką nigdy nie chciała być. Ale Emma nie była osobą odważną i silną. Właściwie śmiało można było stwierdzić, że jej osobowość wzięła sobie długi urlop i błąka się teraz gdzieś na Borneo albo usiłowała wrócić z puszczy albańskiej, z dość opłakanym skutkiem. W każdym razie osobowość panny Powers dawała znać tylko od święta, zazwyczaj spoczywając w stanie uśpienia jak wulkan, ukryta pod grubą warstwą sarkazmu i obojętności. Raz za czas zdarzało jej się wybuchać. I to tyle jeśli chodziło o Emmę.
- Trzy zgony w tym tygodniu – powiedziała Eve Stone z nosem utkwionym w porannym wydaniu Proroka Codziennego. Jej krótkie czarne włosy lśniły w bladej poświacie wpadającej przez wysokie okna do Wielkiej Sali. – Melinda Hawkins znaleziona na brzegu Tamizy, Gordon Thomas zamordowany na stacji Lancaster Gate. Swoją drogą to czasami nie ten Auror?- Przekrzywiła głowę. - I Anabella Dearborn… ta akurat miała mniej szczęścia, dopadli ją dementorzy. Wyobraź sobie, że wysysają ci duszę. To musi być okropne uczucie. Czy życie bez duszy nadal jest życiem? Zastanawiałam się nad tym ostatnio, no wiesz, do tego eseju na obronę przed czarną magią. Tak, wiem nie ma to zbyt wiele wspólnego z głównym tematem, ale to dość interesujące, nie sądzisz?
Zimny dreszcz przeszył kręgosłup Emmy, a łyżeczka, którą nabrała owsianki rozedrgała się jak galareta. Nie lubiła myśleć o swoim końcu. A dementorzy wyjątkowo ją przerażali.
- Sądzę, że twoje „nie sądzisz” zaczyna mnie trochę irytować i że prefekt Slytherinu łyka eliksiry, których zdecydowanie nie powinien ruszać…
Eve wzruszyła ramionami, po czym złożyła gazetę na pół i położyła ostrożnie na drewnianym blacie, jakby bojąc się, że jeśli potraktuje ją brutalniej, stanie się coś złego.
- Dearborn? – wymamrotała ze zmarszczonymi brwiami. – To jakaś rodzina od tego Puchona? Caradoca?
- Nie mam pojęcia – odparła Emma. – I szczerze powiedziawszy, nie bardzo mnie to interesuje. I lepiej kończ już jeść, bo zaraz zaczyna się obrona, a jeśli dobrze pamiętam Griffin nie bardzo mnie lubi.
- On nie lubi nikogo.
- Oprócz Blacka. Black lubią wszyscy.
- Jest przystojny. – Policzki Eve przybrały szkarłatny kolor, na co Emma wywróciła oczami.
- Jest Ślizgonem. I jeśli dobrze rozumiem twój tok myślenia, to Griffin jest gejem.
Eve wstała od stołu i zarzuciła na ramie ciężką, wypchaną podręcznikami torbę. Emma wzięła z niej przykład i spojrzała tęsknie na ciasto czekoladowe.
- A któż go tam wie – zaśmiała się Eve. – Wygląda na kogoś kto ma poważne problemy z osobowością.
- I kto to mówi? – Emma uniosła brew i ruszyła w stronę wyjścia. Po drodze zahaczyła o własne nogi i mało brakowało, a wylądowałaby na zimnej posadzce. Wiszący w powietrzu Gruby Mnich spojrzał na nią ze współczuciem.
- Na pewno nie Krukonka, która co noc gdzieś się wymyka. Naprawdę, Em, jeśli dalej tak pójdzie to pomyślę, że masz romans ze Slughornem.
Emma parsknęła rozbawiona.
- Wtedy miałabym przynajmniej lepsze oceny z eliksirów. Więc jeśli nagle dostanę Wybitny, możesz zacząć się martwić.
- Czuję się dostatecznie uspokojona.
Kiedy piętnaście minut później siedziały w ostatniej ławce, dusznej klasy, Emma miała złe przeczucie. Zwykle nie wierzyła w przeczucia, a wróżbiarstwo było dla niej czymś poniżej godności czarodzieja, jednak tym razem uczucie było nazbyt intensywne, aby mogła je zignorować. Przysiadło na dnie jej kołaczącego serca i nie chciało go opuścić.
Niebo za oknem przybrało upiornie szarą barwę i chociaż była dopiero połowa września, po lecie nie zostało ani śladu. Stalowoszare chmury panoszyły się nad zamkiem od kilku tygodni, co rano witając uczniów ulewnymi deszczami. Emma nienawidziła takiej pogody. Nie było to już lato, a jednak jeszcze nie jesień. Zdawało jej się, że świat trwa w zawieszeniu.
Na linii Zakazanego Lasu coś się poruszyło i Krukonka zadrżała mimowolnie. Zmrużyła oczy, a jakaś część jej umysłu zarejestrowała, że jej okulary znowu są za słabe i powinna ograniczyć nocne czytanie. Ciemny kształt zamajaczył między gęstymi krzakami, jak fatamorgana i równie szybko, jak się pojawił, znikł, pozostawiając po sobie uczucie niepokoju. Emma jeszcze długo wpatrywała się w widok za oknem, ale oprócz przechadzającego się Hagrida i kilku przelatujących sów, nie zobaczyła nikogo. Błonia wydawały się nagle kuriozalnie spokojne.
- Popraw mnie, jeśli się mylę – zaczęła Eve, pochylając się w jej stronę. – Ale czy Griffin spóźnił się kiedykolwiek?
Emma przygryzła wewnętrzną stronę policzka, zanim zdecydowała się odpowiedzieć.
- Może utknął na trzecim piętrze? – zapytała z naiwną nadzieją, przypominając sobie korytarz, z którego w poniedziałki nie można było wyjść.
Profesor Griffin nie był zbyt lubiany wśród uczniów i Emma nie potrafiła się zdecydować, który z czynników o tym decydował. Może chodziło o jego wygląd, który przypominał dziewczynie bardziej kloszarda niż nauczyciela, a może o sposób nauczania, jakim było robienie z Obrony Przed Czarną Magią kolejnej nudnej historii (którą swoją drogą Emma bardzo lubiła), a może o sam fakt, jak Griffin traktował uczniów. Czyli jak niedorozwinięte gumochłony, które nie potrafią przyswoić podstawowej wiedzy.
Eve otwierała usta, aby coś powiedzieć, jednak w tej samej chwili drzwi do klasy otworzyły się z głośnym hukiem, sprawiając, że trwające w pomieszczeniu rozmowy umilkły momentalnie. Wszyscy jak na komendę obrócili się w stronę dźwięku.
Profesor Griffin ruszył przez środek klasy utykając na lewą nogę, a jego wzrok ciskał błyskawice. Jego szata zwykle poszarpana i niedbale zaszyta, wydawała się być jeszcze bardziej znoszona a nieco już siwe, brązowe włosy jeszcze bardziej skołtunione. Emma pomyślała, że Hogwart nigdy nie będzie mieć gorszego nauczyciela i skuliła się w ławce.
- Otwórzcie książki na stronie trzydziestej piątej i zapoznajcie się z tematem – warknął, siadając za biurkiem. Rzucił na blat wyjątkowo opasły ton, przez co Eve podskoczyła gwałtownie. Po wpływem rozbawionego spojrzenia Emmy, jej pulchne policzki przybrały czerwony kolor.
Kolejne dwadzieścia minut, które dzieliło uczniów szóstego roku od dzwonka, spędzili na słuchaniu nudnego wykładu o zaklęciach niewerbalnych. A każdy kto pomyślał, że miło by było, wypróbować owe zaklęcie w praktyce, musiał obejść się smakiem.

*
- Za chwilę dziewiąta – mruknęła Eve sennym głosem. Pochylała się właśnie nad opasłą księgą o magicznych zwierzętach, którą znalazła chwilę wcześniej na półce w bibliotece. Ciepłe światło, padające z żółtych świec wiszących w uchwytach na ścianach biblioteki, nadawało jej skórze woskowy wygląd. – Powinnyśmy oddać książki, zaraz zamkną.
Emma skinęła w zamyśleniu głową. Coś huknęło kilka rzędów dalej, pochłaniając całą jej uwagę. Odchyliła się nieco do tyłu, ignorując monotonne paplanie przyjaciółki. Między regałami dostrzegła ciemną, męską sylwetkę. Po chwili, kiedy się poruszyła Emma dostrzegła zielono-srebrny krawat i krucze włosy. Przez chwilę obserwowała jego pełne gracji ruchy, nie mogą ukryć zachwytu. Potem obrócił się nieznacznie pokazując prosty profil. W blasku świec, jego kości policzkowe, wydawały się jeszcze bardziej zaznaczone, a policzki zapadłe. Krukonka rozpoznała go od razu, ale dopiero kiedy spojrzał na nią intensywnie czarnymi oczami, sprawiając, że nie mogła oddychać, uświadomiła sobie, że nie powinna na niego patrzeć. Regulus Black odwrócił się z całkowicie obojętnym wyrazem twarzy, a Emma poczuła jak po jej plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Jej serce zgubiło jedno uderzenie.
- Czy to nie dziwne, że Griffin się spóźnił? – zapytała Eve. – Ciekawe co robił? Pewnie spotyka się potajemnie z panią Pince.
- Albo z Filchem – dodała Emma, zbierając jednocześnie książki ze stolika. – Wydaje się być w jego typie.
- Och, Merlinie! – Czarnowłosa skrzywiła się ostentacyjnie. – Wyobraziłam to sobie! Będziesz opłacać mojego terapeutę.
- Biedna, Evie. To na zawsze pozostanie w twojej dziecięcej, niewinnej psychice.
Ruszyły nieśpiesznym krokiem w stronę wyjścia. W progu rzuciły ciche „Dobranoc” pani Prince, która wynurzyła się z za regału.
Korytarz pachniał kurzem i płonącymi pochodniami. Pachniał domem. Emma lubiła chodzić wieczorami po zamku. Wydawał się być wtedy jeszcze bardziej tajemniczy i niezbadany. Czuła się wtedy trochę jak odkrywca, zupełnie jakby była pierwszą osobą, która przemierzała te zimne, kręte korytarze.
Ciszę, przerwały czyjeś głośne śmiechy, zaburzając tym samym spokój pogrążonej w myślach Emmy. Zanim się obejrzała, poczuła ból w prawym ramieniu.
- Uważaj jak chodzisz, szlamo.
Ostry głos dotarł do jej uszy i ze wstydem musiała przyznać, że się wystraszyła. Wysoki Ślizgon, prawdopodobnie z ostatniego roku, patrzył na nią z góry, a jego szare oczy pozbawione były litości.
- Wyluzuj, Rowle – odezwał się ktoś z małej grupki stojącej pod ścianą. Emma odważyła się spojrzeć w ich stronę. Piątka Ślizgonów, patrzyła na nią nieprzyjaźnie. Krukonka zauważyła czarne spojrzenie Blacka, jednak całą uwagę poświęciła chłopakowi, który się odezwał. Emma mogłaby przysiąc, że nigdy go nie widziała. Był wysoki i umięśniony, ale nie napakowany. Z blond włosami i ciemno niebieskimi oczami, przypominał jej surfera.
Eve pociągnęła ją za ramie, szepcząc coś do ucha, jednak Emma jej nie słuchała. Wbiła spojrzenie w kamienną posadzkę i pozwoliła się prowadzić.
Dopiero leżąc w łóżku i słuchając spokojnych oddechów pogrążonych we śnie współlokatorek, Emma uświadomiła sobie, że powinna się bronić. Wcale nie czuła się gorsza, dlatego, że jej rodzice byli mugolami. Wcale…

*
Wszystko zaczęło się robić coraz dziwniejsze w ostatni dzień września.
Słońce przebijało się przez ciężkie chmury wręcz z maniakalnym uporem, a deszcz nie pojawił się już od tygodnia. Na pozór wszystko było w jak najlepszym porządku, a życie hogwartczyków toczyło się monotonnym, spokojnym tempem. Od czasu do czasu, ktoś zgłosił się do pani Pomfrey po eliksir pieprzowy, bo pomimo promieni słonecznych w zamku panował prawdziwy ziąb. W lochach było jeszcze zimniej i Emma była niemal przekonana, że może to spowodować zamarzanie eliksirów. A przynajmniej miała taką nadzieję.
Profesor Slughorn od kilku minut przechadzał się po dusznej klasie, starając się coś zobaczyć przez gęsty, dym unoszący się z mosiężnych kociołków szóstoklasistów. A Emma starała się sprawiać wrażenie osoby pracującej. Kroiła właśnie podejrzanie wyglądający składnik, którego nazwa brzmiała dziwnie i na pewno nie pomocnie, gdy drzwi do klasy otworzyły się z ogłuszającym hukiem. Wszystkie głowy odwrócił się w stronę dźwięku i w tym samym momencie rozległ się ogłuszający wrzask. Panika uniosła się pod sufitem, a nóż wypadł Emmie z rąk.
Dziewczyna, na oko piętnastoletnia stała w drzwiach, a jej oczy rzucały naokoło dzikie spojrzenie. Emma dostrzegła na jej szyi żółto-czarny krawat i odznakę prefekta. Wreszcie, kiedy Slughorn podbiegł do niej swoim śmiesznym krokiem, zamilkła na chwilę. Jej twarz była blada i spocona i gdyby nie fakt, że byli w Hogwarcie, Emma powiedziałabym, że dziewczyna wyglądała, jakby zobaczyła ducha.
- NIE ŻYJE! – krzyknęła. – LEŻY TAM I NIE ŻYJE!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz